Batalion 202

batallion 202

W działaniach bojowych 202. batalion spisywał się dobrze. Prowadził ciężkie walki, aż do dużego wyczerpania, co potwierdza fakt, że Polacy otrzymali niemieckie odznaczenia bojowe. – SS-Obergruppenführer Hans-Adolf Prützmann


Z Polaków i obywateli polskich różnych narodowości formowano również skoszarowane jednostki niemieckiej policji pomocniczej. Na wschodnich terenach Rzeczypospolitej, które weszły w skład Komisariatu Rzeszy „Ukraina”, w jednostkach tych służyli przede wszystkim Ukraińcy. Sytuacja zmieniła się wiosną 1943 r., gdy duża część ukraińskich policjantów zdezerterowała, by zasilić oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii. Wtedy skład posterunków i batalionów oraz samodzielnych kompanii został uzupełniony m.in. przez Polaków. Tak było np. w batalionach nr 102 w Krzemieńcu, nr 103 w Maciejowie, nr 104 w Kobryniu czy w batalionie w Sarnach. Zresztą batalion z Maciejowa przeszedł w niemal w pełnym składzie na stronę AK i został włączony do 27. Wołyńskiej DP AK. Ale wszystkie te jednostki nie były nigdy określane jako polskie. Jedynym wyjątkiem jest tu batalion Schutzmannschaften nr 202 . [Przyp. 26: Numer 202 świadczył o tym, że batalion został sformowany na terenach GG. Niemcy dla batalionów Schutzmannschaften tworzonych w Generalnym Gubernatorstwie przeznaczyli numery porządkowe od 201 do 250. Jednakże powstało tylko 12 batalionów: jeden polski (nr 202), siedem ukraińskich (nr 201, 203–208) i cztery kozackie (nr 209–212). (…)

W początkach maja 1943 r. kpt. policji porządkowej Felsinger ze sztabu Dowódcy Policji Porządkowej (Kommandeur der Ordnungspolizei – KdO) w Warszawie przekazał dowódcy „granatowej policji” w Warszawie ppłk. Aleksandrowi Reszczyńskiemu pismo dotyczące utworzenia batalionu Schutzmannschaften w GG. Batalion miał się składać z Polaków i był przeznaczony do walki z „bandytyzmem” (to jest z radziecką partyzantką) na „nowych terenach wschodnich” . [Przyp. 27: M. Getter, Policja granatowa w Warszawie 1939–1944, „Warszawa z lat wojny i okupacji” 1972, nr 2.]. Przyjmowani mieli być kandydaci w wieku 20–30 lat, najlepiej po przeszkoleniu wojskowym. Komendy gminne i powiatowe policji powinny przeprowadzić akcję werbunkową, jednakże bez ogłaszania jej w prasie czy przez plakaty. Podania ochotników miały być składane za pośrednictwem komendanta „granatowej policji” odpowiedniego szczebla do komendanta niemieckiej policji porządkowej do 30 maja 1943 r.

Przeprowadzony w ten sposób werbunek nie dał jednak spodziewanych wyników. Zgłosiło się dwóch(!) kandydatów. Ppłk Reszczyński polecił wówczas przymusowe odkomenderowanie części policjantów, w tym zwłaszcza kadry oficerskiej i podoficerskiej. Kandydaci wyznaczeni spośród szeregowych starali się uniknąć odkomenderowania. Najpopularniejsze stało się zgłaszanie różnych chorób, które miały uniemożliwiać służbę o charakterze wojskowym. Zarządzono więc badania lekarskie, które niemal wszystkich stających przed komisją medyczną uznawały za zdrowych. Protesty, czasami nawet w ostrej formie (jeden z policjantów o mało nie zabił lekarza i chciał zastrzelić ppłk. Reszczyńskiego), na nic się nie zdały. Jednakże nadal brakowało ludzi do stanu etatowego . [Przyp. 28: M. Getter, Policja granatowa…]. Wówczas to, w celu wspomożenia akcji werbunkowej, zamieszczono w prasie ogłoszenia następującej treści: Wolne posady. Mężczyźni zdrowi, w wieku od 20–30 lat mogą zgłaszać się o przyjęcie do Policji Polskiej pod następującym adresem…  [Przyp. 29: Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie, Zespół MSW (dalej: A IPN MSW) 348.16.]. I tu następował adres punktu werbunkowego, np. w Krakowie była to ulica Michałowskiego (Luxemburgerstrasse) 8–10. Takiej treści ogłoszenie ukazało się np. w „Gońcu Krakowskim” z 18 maja 1942 r.  [Przyp. 30: A IPN MSW 348/50, k. 11.].

Każdy wstępujący w odpowiedzi na ogłoszenie do „granatowej policji” musiał podpisać deklarację następującej treści: W wypadku, gdyby moje przyjęcie do polskiej (względnie ukraińskiej) Policji w Generalnym Gubernatorstwie nie mogło z powodu braku wolnych miejsc nastąpić, zgadzam się także na zatrudnienie mnie w polskiej Policji (Schutzmannschaften) na zajętych wschodnich obszarach (także d. obszarach rosyjskich) . [Przyp. 31: A IPN MSW 348/36, k. 5.]. Wówczas trafiał do oddziału uzupełnień, którym dowodził sierżant policji Jan Klewek, a od listopada 1942 r. starszy sierżant policji Józef Jarmiński. Tam otrzymywał do podpisania następującą deklarację: Zobowiązuję się do pełnienia służby w Schutzmannschaft (w Policji). Zobowiązuję się do bezwzględnego wykonywania rozkazów wydanych mi przez moich przełożonych niemieckich i przełożonych ze Schutzmannschaft. Przyrzekam być posłusznym, wiernym i odważnym . [Przyp. 32: A IPN MSW 348/45, k. 8].

Oddział uzupełnień wysyłał szeregowych na poligon Waffen SS w Dębicy. Tam byli oni przydzielani do jednej z trzech kompanii liniowych batalionu lub kompanii sztabowej. Obsada kadrowa batalionu została ustalona w połowie czerwca 1943 r. Dowódcą został major policji Antoni Ignacy Kowalski, a dowódcami kompanii: 1. – kpt. Walery Sauermann, 2. – ppor. Jan Nowak z Dystryktu Radomskiego, 3. – ppor. Witold Obrębski z Komendy Powiatowej Garwolin. Niemieckim oficerem nadzorującym (deutsche Aufsichtsoffizier – DAO) został kpt. policji porządkowej Tschnadel . [Przyp. 33: AAN 203/III.119, k. 4.].

Już w okresie rekruckim zaczęły się pierwsze dezercje i bójki z ukraińskimi rekrutami Waffen SS, którzy odbywali wstępne przeszkolenie na tym samym poligonie. Być może to spowodowało zmianę dowódcy batalionu. W sierpniu 1943 r. został nim mjr policji Kazimierz Mięsowicz . [Przyp. 34: Mjr Mięsowicz został właśnie wypuszczony z niemieckiej niewoli. Był on przedwojennym oficerem policji,  wykształconym w Akademii Handlowej w Wiedniu i na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Po odejściu z batalionu został komendantem powiatowym Polskiej Policji w Krośnie, czynnie współpracując z wywiadem AK, A. Hempel, Pogrobowcy klęski. Rzecz o policji „granatowej” w Generalnym Gubernatorstwie 1939–1945, Warszawa 1990, s. 92, 245–246.]. W sierpniu również batalion złożył przysięgę według roty ustalonej dla Schutzmannschaften: Jako przynależny do Schutzmannschaftu przysięgam być wiernym, dzielnym i posłusznym i moje obowiązki służbowe, szczególnie w walce przeciwko niszczącemu narody bolszewizmowi, sumiennie wykonywać. Dla tej przysięgi jestem gotów moje życie położyć. Tak mi Boże dopomóż . [Przyp. 35: A IPN MSW 348/36, k. 12.].

W październiku 1942 r. nastąpiła kolejna zmiana dowództwa. Batalion objął awansowany na majora Walery Sauermann, a dowództwo drugiej kompanii ppor. Jan Grzegorzek. Nowym niemieckim oficerem nadzorującym został kpt. policji porządkowej Weidlich. 15 listopada liczący ponad 500 ludzi batalion otrzymał numer porządkowy i nazwę Schutzmannschafts Bataillon 202. Jednak pod koniec 1942 r. polska kadra, nawet volksdeutsche jak Sauermann czy Nowak, została odsunięta od dowodzenia batalionem. Nowym dowódcą batalionu został dotychczasowy DAO kpt. Weidlich, a kompanii m.in. por. policji porządkowej Kurt Hoffmann i kpt. policji porządkowej Klisten.

W połowie stycznia 1943 r. batalion wyjechał na wschód do Borysowa na Białorusi i 28 tegoż miesiąca objął służbę na zapleczu Grupy Armii „Środek”. Jego zadaniem była ochrona linii zaopatrzeniowych (drogowych i kolejowych), walka z radzieckimi grupami desantowymi i partyzantami. 30 marca 1943 r. batalion został podporządkowany jednostce Dirlewangera i przeznaczony do operacji przeciwpartyzanckiej „Lenz–Süd”, która zaczynała się 1 kwietnia. Batalion, któremu przydzielono drużynę SD, został skierowany w okolice Słobódki . [Przyp. 36: AAN MA T-354/649/000258-259].

Po trzech dniach działań batalion skierowano z powrotem do Borysowa, gdzie miał oczekiwać na dalsze rozkazy. Dowodzący akcją płk żandarmerii Walter Schimana polecił wyznaczyć 202. batalion do drugiej części operacji „Lenz–Nord”. Batalion podporządkowano 2. pułkowi policyjnemu SS (dowódca: ppłk policji porządkowej Hans Griep) i rzucono do ochrony drogi Borysów–Zembin i mostu w Gajnie na Berezynie . [Przyp. 37: AAN MA T-354/649/000003].

Podczas działań batalion stracił ok. 40 ludzi – zabitych, ciężko rannych i zaginionych. 3 maja został skierowany do Łucka, a następnie do Kostopola na Wołyniu. 21 sierpnia wyznaczono mu nowy obszar działania: Kostopol–Janowa Dolina–Horochów. Batalion liczył wówczas, po otrzymaniu uzupełnień, 13 oficerów, 20 podoficerów i 550 szeregowych. W przydzielonym sobie rejonie Polacy napotkali na działania ukraińskie skierowane przeciwko Polakom.

Policjanci batalionu nie pozostali obojętni na tę sytuację. Wstrząśnięci obrazem mordowanych współrodaków, stawali w ich obronie – często wbrew woli ich niemieckich dowódców. Polskie patrole policyjne prowadziły również samorzutne działania odwetowe, atakując wioski ukraińskie.

W listopadzie 1943 r. ponad połowa batalionu zdezerterowała. Najprawdopodobniej przyłączyli się oni do polskiej samoobrony na terenie Wołynia. Wyszkoleni, uzbrojeni i z doświadczeniem bojowym, stali się cennym nabytkiem dla Polaków broniących się przed Ukraińską Powstańczą Armią. Kilku z policjantów zdołało nawet powrócić w rodzinne strony, choć zdawali sobie sprawę, że za dezercję niemieckie prawo wojenne karało śmiercią.

Pod koniec stycznia 1944 r. batalion został wycofany z Wołynia i przeniesiony do Lwowa. Liczył wówczas dwu oficerów, czterech podoficerów i 200 szeregowych. Stamtąd wyruszył 4 lutego do Drusenheim koło Stuttgartu, gdzie został zakwaterowany w koszarach policji  [Przyp. 38: AAN MA T-175/8/2510065], gdzie oczekiwał na dalsze decyzje co do swego losu. Zanim zapadły, zasięgnięto opinii Najwyższego Dowódcy SS i Policji na Ukrainie SS-Obergruppenführera Hansa Prützmanna. Stwierdził on, że w działaniach bojowych 202. batalion spisywał się dobrze. Prowadził ciężkie walki, aż do dużego wyczerpania, co potwierdza fakt, że Polacy otrzymali niemieckie odznaczenia bojowe. Jednocześnie Prützmann zalecił odwołanie ze stanowiska dowódcy batalionu kpt. policji ochronnej Weidlicha, gdyż w jego opinii był on za miękki . [Przyp. 39: AAN MA T-175/8/2509609].
Z rozkazu Reichsführera SS 8 maja 1944 r. batalion został rozformowany. Jednak, chociaż wszystkich żołnierzy i oficerów batalionu uznano za zhańbionych, postanowiono jeszcze wykorzystać polskich policjantów. Zostali oni poddani indywidualnej ocenie i po jej pozytywnym przejściu i wyrażeniu woli dalszej służby skierowani do Częstochowy. Na teren Dystryktu Radom reszta batalionu (ponad 150 ludzi) przybyła w połowie czerwca 1944 r. Zostali oni podzieleni na grupy bojowe (operacyjne) i poprzydzielani do umocnionych punktów żandarmerii. Tak zakończyła się historia jedynej jednostki złożonej z Polaków i walczącej po stronie Niemców.

Najprawdopodobniej skutkiem wydarzeń związanych z batalionem nr 202 była próba sformowania kolejnego „polskiego” batalionu Schutzmannschaften. 20 lutego 1944 r. na odprawie komendantów obwodów dowódca warszawskiej policji ppłk Franciszek Przymusiński poinformował, że Niemcy zażądali sformowania 500-osobowego batalionu z polskich policjantów. W związku z tym do Krakowa zostało wysłane pismo, które podpisał również dowódca policji porządkowej w Warszawie, że batalion taki mógłby zostać stworzony, ale tylko w sile 400 ludzi i o ile Niemcy zgodzą się na wycofanie kandydatów do batalionu z delegacji w placówkach niemieckich . [Przyp. 40: AAN 203/III.111, k. 11]. To na jakiś czas zamknęło sprawę. Jednakże 1 maja 1944 r. Niemcy wydali kolejny rozkaz sformowania trzech kompanii o liczebności ok. 400 ludzi, ale dzięki staraniom ppłk. Przymusińskiego został on uchylony . [Przyp. 41: M. Getter, Policja granatowa…].

Fragmenty artykułu doktora Jarosława Gdańskiego pt. Polacy po stronie Niemców, który ukazał się w numerze 2(7)/2005 magazynu “Inne Oblicza Historii”.


henryk_slotwinskiHistoria Henryka Słotwińskiego została zaprezentowana Polakom wiele lat temu, w roku 1978, podczas programu telewizyjnego „Świadkowie”. Do osób produkujących to nagranie  trafił list, który nosił datę 16 kwietnia 1975 r. Jego autor, mieszkający we Francji, w Grenoble, Henri Swotwinski od lat poszukiwał kontaktu z rodziną; pamiętał iż mieszkał w Polsce przed wojną. Spisał wszystkie swoje wspomnienia z okresu dzieciństwa, związane z miejscem zamieszkania. Do listu dołączył komplet dokumentów – dwa zdjęcia z okresu „służby w wojsku” i własnoręcznie sporządzone mapy. Rozesłał wiele takich zestawów, z czego jeden do Polski.

We wspomnianym liście przytoczył kilka konkretnych faktów z dzieciństwa. Zapamiętał, że na pewno jest Polakiem. Jak wspomniałem, zrobił mapę domniemanych stron rodzinnych, a także skopiował i powielił dwa zachowane zdjęcia z tego okresu. Skontaktował się również z prezydentem Francji, ale nawet on nie był w stanie  pomóc w odnalezieniu śladu rodziny. Warto zwrócić uwagę na zdjęcie, na których widać postać około sześcio-siedmioletniego chłopca w niemieckim mundurze.

Wiele lat wcześniej do siedziby polskiego Czerwonego Krzyża trafił list datowany na 7 marca 1958 r., w którym ojciec – Ludwik Słotwiński – poszukiwał zaginionego syna. Autor tego listu został w latach siedemdziesiątych odnaleziony przez osoby tworzące program „Świadkowie”. Pewne fakty przez niego podane zgadzały się z tym, co zapamiętał Henryk Swotwinski. List ten został wyciągnięty na światło dzienne w czasie poszukiwań czynionych przez Henryka Swotwinskiego.

Producenci, podejrzewając, iż Henryk Swotwinski jest synem Ludwika, nadali w telewizji apel obywatela Francji, który obejrzeli również jego domniemani rodzice mieszkający ówcześnie w Prabutach. Program ten wyemitowano w  1977 roku w programie drugim Telewizji Polskiej.

Z relacji Henryka dla programu: Miałem wtedy 6 lat. Zapamiętałem nazwy: Antonówka, Kostopol. Na podstawie mapy z 1886 r. zrobiłem ten szkic [pokazano odręczny plan miejsc, które Henryk zapamiętał z dzieciństwa – przyp. aut.]. W okolicach Kostopola są dwie Antonówki, jedna 30 km na wschód od miasteczka i 10 km od rzeki Słucz i druga nad rzeką Styr – 60 km na północny – zachód od Kostopola. Pamiętam, że ojciec miał we wsi gospodarstwo i kontaktował się z miejscową partyzantką. Pamiętam, że w domu zbierali się uzbrojeni ludzie. W moim domu mówiło się po polsku, ale także jak to na pograniczu po rosyjsku i ukraińsku. Zapamiętałem pewne wydarzenia. Może i inni je zapamiętali. W pobliżu domu była farma, w niej konie, krowy, i ja bawiąc się zapałkami spowodowałem pożar. Farma spłonęła całkowicie razem ze zwierzętami. Matka i moja babka, z obawy przed gniewem ojca, wysłały mnie do jakiejś ciotki – do innej miejscowości. Pożar spowodowałem razem z bratem – nie pamiętam już czy był starszy ode mnie czy młodszy. Po napaści na Związek Radziecki latem 1941 r., straciłem wszelki kontakt z rodziną. Zabrany przez gestapo trafiłem do jakiegoś obozu kobiecego, byłem tam jedynym dzieckiem. Nie wiem, gdzie był ten obóz, ale pamiętam, że spędziłem w nim zimę. Nie wiem, w jaki sposób wydostałem się na wolność. Miałem już 7 lat i próbowałem na własną rękę odszukać domu moich rodziców. Wędrowałem wzdłuż torów kolejowych, w kierunku wskazanym przez przygodnych ludzi. I wtedy na jakiejś stacji natknąłem się na ten pociąg, wypełniony żołnierzami w niemieckich mundurach. Ktoś przywołał mnie po polsku i oni mnie po prostu wzięli ze sobą jako maskotkę. Niesamowity, bardzo kosmopolityczny batalion 202, złożony z przymusowo wcielonych do niemieckiej armii różnych nie Niemców, tzw. młodych ochotników, których rodziny były zakładnikami na wypadek dezercji. Dowódcami i oficerami byli Niemcy. Byłem z nimi 2 lata, mam z tego czasu 2 zdjęcia, maskotka batalionu 202 w niemieckim mundurze i oczywiście bez broni. Wędrowałem z nimi od Ukrainy, przez Polskę, Niemcy aż do Alzacji […] w 1945 r. oddano mnie Polce od dawna zamieszkałej w Niemczech. Miałem wtedy 9-10 lat. I to już wszystko. I jeszcze jedno. Z dzieciństwa zachowały się na moim ciele bardzo głębokie blizny. Moi prawdziwi rodzice, jeżeli się znajdą, potrafią wskazać ich rozmieszczenie.

Po emisji programu Ludwik i Antonina Słotwińscy bezbłędnie wskazali gdzie znajdują się rany z dzieciństwa. Nie było wątpliwości, iż Henri Swotwinski to w rzeczywistości Henryk Słotwiński, którego imię i nazwisko zostało po prostu zniekształcone.

Od momentu rozstania z rodzicami minęło 36 lat. W roku 1978, kiedy ponownie Henryk spotkał rodziców, byli to już ludzie w podeszłym wieku, gdyż ojciec miał 73 zaś matka 65 lat. W programie Henryk spotkał się z licznym rodzeństwem, ale z dzieciństwa zapamiętał tylko starszego brata Stanisława. Z pamięci umknęły jemu osoby dwuletniej ówcześnie siostry Danuty i kilkumiesięcznego brata Romana.

We Francji Henryk założył rodzinę, miał żonę i dzieci. Z relacji żyjących obecnie w Tczewie krewnych naszego bohatera, wiadomo w jakich okolicznościach Henryk rozstał się z rodzicami. W okresie II Rzeczpospolitej rodzina Słotwińskich zamieszkiwała na wschodnich kresach ówczesnego państwa polskiego. Dzisiaj Kostopol wraz z okolicą leży na terenie Ukrainy. W rodzinnej wsi Henryka – najpewniej Antonówce – doszło latem 1941 roku do jakichś działań zbrojnych, prawdopodobnie związanych z ofensywą Niemiec na ZSRR. Chłopiec uciekał wraz  z matką oraz bratem i w pewnym momencie się zgubił. Niestety nie mógł odnaleźć rodziny. Dalszą historię już poznaliśmy. Wspomniany batalion był kolaboracyjną jednostką, złożoną z Polaków pochodzących z Generalnego Gubernatorstwa. Nie dziwi więc to, że do  Słotwińskiego ktoś zawołał po polsku. Batalion ten powstał w marcu 1943 r., nie wiadomo jednak kiedy dokładnie Henryk Słotwiński w nim się znalazł. Być może od wiosny 1942 r. przez cały rok przebywał w innym ugrupowaniu, a  dopiero od 1943 stał się członkiem 202 Batalionu Schutzmannschaft. W maju lub czerwcu 1943 roku jednostka została skierowana do Kostopola. Czy to właśnie wtedy rozegrała się scena „zwerbowania” na dworcu kolejowym do batalionu? Gdzie znajdował się wspomniany przez Słotwińskiego obóz, w którym miał wcześniej przebywać? Na te pytania już chyba nie uzyskamy odpowiedzi. Być może nigdy nie będzie nikomu dane poznać szczegółów wojennej tułaczki kilkuletniego chłopca wraz z 202 batalionem, gdyż Henryk Słotwiński już nie żyje.